Umysł '99
Rap i nie tylko...
Cykl Powroty: Tede – ”S.P.O.R.T.”
Po długiej przerwie, spowodowanej różnymi czynnikami (pierwsza sesja i te sprawy), wracam na bloga z nowym pomysłem, a właściwie cyklem. Jeden z moich czytelników (z tego miejsca go pozdrawiam) podsunął mi myśl, aby nadrobić i przeanalizować historię polskiego hip-hopu, poszczególne albumy oraz sylwetki. Idea ta bardzo przypadła mi do gustui autentycznie się nią podjarałem, ponieważ uważam, że mam spore braki w dziedzinie rodzimego oldschoolu, będącego przecież kwintesencją subkultury. Nie myślę jednak o tym tylko w kategoriach edukacyjnych – frajdą może być poznanie czasów, gdy kultura nie była rozmyta, a twórcy używali zupełnie innych środków wyrazu. Wchodzę więc do muzycznego wehikułu czasu i startuję z cyklem pod tytułem ”Powroty”.
Pierwsza trudność – czyj album wybrać? Nie brałem pod uwagę rekomendacji starszych słuchaczy i trochę eksperymentalnie wybrałem płytę rapera, którego teraźniejsza twórczość w ogóle do mnie nie przemawia, wręcz mnie męczy i zniechęca. Odpaliłem pierwszy solowy krążek popularnego Tedego pt. ”S.P.O.R.T.”. Płyta jest tylko dwa lata młodsza ode mnie, została wydana w 2001 roku nakładem wytwórni R.R.X. Początkowy sceptycyzm szybko został rozwiany, bo ten ”wczesny” Tedzik okazał się dla mnie dużo bardziej przyswajalny, niż ten obecny. Czemu tak jest, co na to wpływa?
Nad longplayem reprezentanta Warszafskiego Deszczu unosi się luźny klimat, który kojarzy mi się z brzmieniem światowego hip-hopu w latach dziewięćdziesiątych (szczególnie na zachodnim wybrzeżu Stanów Zjednoczonych). Słuchając przebojowych utworów, mam przed oczami posiadówkę pod blokiem przy głośno grających boom-box’ach. Oczywiście w towarzystwie dobrych i oddanych ziomków, dzielących się historiami z życia. Opowieści Tedego są dla mnie ciekawe, efektowne, a przy tym całkowicie naturalne. Gospodarz pokazuje nam wszystkie składniki, które są potrzebne do stworzenia różnorodnej i angażującej płyty rapowej. Są tutaj barwne storytellingi – samochodowa wycieczka w ”Mrozie” . Jest tutaj przesiąknięty czarnym humorem lovesong (”Baunsuj ze mną” z gościnnym refrenem pewnego Borysa). Są popisy efektowną braggą. Jest nawet historyczna, wojenna relacja z okupowanej Warszawy, która według mnie jest kompletnie niepotrzebna, ponieważ nie pasuje do reszty płyty, odznaczającej się luzem i aktualną, przyziemną tematyką (mowa o utworze ”Pamiętasz jak…”). Poza tym jednym zgrzytem, selekcja tracków jest idealna – nie ma nudy, słyszymy tu przebój za przebojem. Krótko mówiąc – hip-hopowy samograj.
Wydaje mi się, że przez ”S.P.O.R.T.” wróciłem do czasów, kiedy w ogólnie pojętym rapie było więcej muzycznej zajawki, a teksty nie były nadęte i tak bardzo przesiąknięte hedonizmem i materializmem. Nie liczyło się wtedy logo na ciuchach, a linijki, którymi rzucali raperzy. Ba, dla ówczesnych MC’s ujmą nie było wsparcie i aprobata młodych słuchaczy i słuchaczek („Żeby małolatki robiły ŁAAŁ” – ”ŁAAAŁ”) - dziś nie jest to sprawa oczywista. Tede idealnie wpisuje się w ten nurt – jest hip-hopowcem, ale też normalnym ziomalem, który lubi się poprzechwalać, pobalować lub zapalić skręta ze swoją ekipą. Może dalej taki jest, niestety nie znam go osobiście. Jednak łatwo da się zauważyć, że jego muzyka poszła w inną stronę. Obecnie, przynajmniej dla mojej skromnej osoby, Jacek Graniecki jawi się jako nastolatek w ciele czterdziestolatka. To dobrze, czy źle? Zależy od nastawienia, osłuchania i sympatii do rapera. Do mnie ten wizerunek nie trafia, jest sztuczny i nieautentyczny. Tym bardziej szkoda, bo TDF w dalszym ciągu potrafi zaskoczyć rymami, grami słów czy punchline’ami, co niejednokrotnie udowadniał na nowszych albumach. Po prostu opakowanie jego muzyki stało się nudne i powtarzalne w moim przekonaniu. Mogę tylko powiedzieć, że…
Dlatego warto wrócić do debiutu doświadczonego rapera, który w przeszłości nie chciał być tylko kolejnym Migosem, skrzeczącym i drącym się na trapowych bitach Sir Micha. Jeśli odepniemy Tedemu wtyczkę do autotune’a, to może się okazać, że on też był kiedyś zwyczajnym gościem, niezachłyśniętym swoim sukcesem, potrafiącym podzielić się ze słuchaczami ciekawą, życiową rozkminką. Takiego TDFa mogę słuchać z przyjemnością, chociażby z prostego względu – jego nawijka była na debiucie w stu procentach zrozumiała, teraz nierzadko mam z tym duży problem (taki mumble rap totalnie mi nie podchodzi). Ktoś może mi zarzucić zbyt wyczuwalną nutę narzekania, muszę więc kończyć. Polecam wehikuł czasu pod tytułem ”S.P.O.R.T.”. Płyta ta pokaże Wam inne podejście do rapu, a przy okazji rzuci światło na nietuzinkową postać, którą z pewnością dla polskiego rapu jest Tede.
