Umysł '99
Rap i nie tylko...
Quebonafide „Egzotyka”- przemyślenia
Pewien wewnętrzny, zdroworozsądkowy głos mówi mi: „Po co piszesz o płycie wydanej półtora roku temu? Przecież powiedziano o niej już prawie wszystko, temat dogłębnej analizy tego krążka został już niemal wyczerpany”. Na pewno ta część mnie ma rację, jednak nie mam zamiaru recenzować dzieła ciechanowskiego rapera. Nie chcę też wychwalać go nad niebiosa, ponieważ jak to nawinął Białas: „Nie ma najlepszych płyt, a są ulubione”. „Egzotyka” na pewno jest dla mnie albumem bardzo ważnym, uważam go za pomnik nowoczesnego polskiego rapu. Słuchając go, pierwszy raz poczułem, że muzyka przenosi mnie w inny wymiar, staje się nie tylko rytmem, melodią i śpiewem (dla mnie mimo wszystko rap to śpiew), ale także pasjonującą opowieścią. Starszemu pokoleniu światowa kultura dostarczyła różnych bohaterów-podróżników. Mogli to być Indiana Jones z filmowej sagi Stevena Spielberga, Lara Croft z przygodowych gier video, czy nawet międzygalaktyczny pilot i awanturnik Han Solo. Dla mnie takim bohaterem stał się Quebonafide. W jego muzycznej historii przygoda nie jest tylko i wyłącznie zachwytem nad światem, ale także szukaniem prawdy o sobie i współczesnej rzeczywistości. Wielu ludzi może uznać to za profanację kultowej postaci, ale tak, Quebo jest moim muzycznym Indianą Jonesem. Zamiast kapelusza nosi sportową czapkę, a w ręce zamiast bicza ma mikrofon. Każda jego przygoda składa się na imponującą, pełną rozmachu muzyczną mozaikę.
Celem dalekich podróży często są konkretne miejsca, piękne krajobrazy bądź chęć poznania obcych kultur i obyczajów. Niesprzyjające warunki, inna mentalność ludzi wystawiają nas na próbę, która odkrywa słabości czy głęboko skrywane lęki. Obserwujemy inne społeczeństwai zestawiamy je z ojczystym otoczeniem, wyciągając przy tym odpowiednie wnioski. Tak właśnie wyglądała podróż Quebo, piękno świata nie przysłoniło mu duchowych doświadczeń, nie pozbawiło umiejętności punktowania ludzkich wad. Pozostał sobą i zafundował mi egzotyczny reportaż, w którym jest miejsce dla szaleństwa, humoru, wspomnień, wzruszeń i głębokich refleksji.
Właściwie każde miejsce odwiedzone przez głównego bohatera jest nośnikiem konkretnych emocji, skojarzeń. Właśnie ta różnorodność buduje ogromny rozmach, zarówno w klimacie, jak i w warstwie lirycznej. Bangkok staje się synonimem dzikiej imprezy w sercu brudnej, śmierdzącej miejskiej dżungli. Meksyk to kraina pełna sprzeczności, jej naturalna skorupa jest piękna, ale od środka niszczy ją zepsucie ludzi, czyli wszechobecny handel narkotykami i korupcja władz. Nawet dualizm współczesnego konsumpcjonizmu jest ukazany za pomocą dwóch państw - Indii i Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Każdy z nas chce żyć jak bogaty szejk, jednak luksusowy byt zamożnych zawsze jest okupiony życiem biednych, którzy za grosze produkują modne buty, szyją markowe ubrania lub składają drogie samochody. Tymi atrybutami można pochwalić się w Paryżu, stolicy mody. Tutaj człowiek ubrany w sieciowych sklepach nic nie znaczy, liczy się logo i renoma domu mody. Wizytówką są metki wystające zza kołnierzy i liczba polubień na Instagramie.
Gdzie gospodarz płyty odchodzi od tematów związanych ze złem tego świata? W RPA i Maroku Quebo poszerza swoją świadomość lokalnymi narkotykami, to znaczy changą i haszyszem. Ciekawość połączona z tubylczymi rytuałami daje niepowtarzalny efekt. Rzeczywistość nabiera nowych kolorów, ucieleśnione zostają wewnętrzne demony, z którymi można się zmierzyć. Czy te utwory są pochwałą dla narkotycznych przygód? Uważam, że
w tym przypadku są to tylko epizody podczas długiej podróży, spowodowane chęcią spróbowania nowych doświadczeń.
Artysta pozostaje sam ze swoimi ciężkimi doświadczeniami podczas pobytu na dwóch, kompletnie różniących się wyspach. Mowa tu o tajemniczej, zimnej Islandii oraz dzikim, tropikalnym Madagaskarze. „Zorza” to utwór podniosły, bardzo osobisty. Pokazuje on trudną życiową drogę, którą raper musiał przebyć, by osiągnąć artystyczny sukces. Sława nie jest jednak w stanie wymazać z pamięci bólu, rodzinnych i emocjonalnych problemów. Te elementy świadomości pozostaną z człowiekiem na zawsze. A „Madagaskar”? Jest to koncertowa petarda, potężny ładunek energii, mimo że tekst pokazuje zupełnie coś innego. Strzępki wspomnień tworzą obraz walki o dobro własne oraz najbliższych, którzy są ważniejsi niż „logo na paskach”. Los nie może być jak bumerang rzucony z australijskiej ziemi, zło nie powinno do nas wracać. Życiowy zapał i witalność może nam zapewnić nawet z pozoru bezstronna, dzika przyroda, która daje człowiekowi namiastkę bezgranicznej wolności. Nasz protagonista opisał także inną wyspę, która została przeze mnie odebrana jako „wyspa duchów”. Mowa tu o Japonii, której społeczeństwo zostało zdominowane przez nowoczesne technologie, komunikatory, emocji i smartfony. To sprawia, że turysta może poczuć się bardzo wyalienowany, a tłumy na ulicach wydają się tylko tabunem statystów. Nowoczesność nie zawsze musi być przyjazna.
Przyjaźni nie bywają także inni raperzy. Co zrobić, kiedy konkurent z branży wbija Ci na scenę, krzycząc przy tym, że Twoja muzyka „nie jest hip-hopem”? Quebo dał na to mocną odpowiedź. Poleciał do Stanów, a konkretniej do miejskiej ikony rapu - Nowego Jorku. Nie przybył tam jednak, aby podziwiać Manhattan czy Central Park. Nagrał bowiem utwór z legendarną postacią hip-hopową lat dziewięćdziesiątych, a mianowicie z KRS-One. Jego ksywka to The Teacher, więc jego zasługi i uznanie branży jest niepodważalne. Ten utwór to tak naprawdę zbiór efektownych przechwałek, można to uznać za minidiss na długogrającej płycie. Track z Nauczycielem. Tłumy na koncertach. Nagrania w Nowym Jorku. Zachowanie tożsamości przy komercyjnym sukcesie. Ludzie, to musi być hip-hop!
Quebonafide dzięki tej płycie stał się dla mnie współczesnym Odyseuszem. Może jego podróż nie była nieszczęśliwą tułaczką, jednak skala tego przedsięwzięcia nadała „Egzotyce”, wyczuwalnego dla mnie, mitycznego charakteru. Życzyłbym każdemu raperowi takiej płyty w swoim dorobku. Tutaj chłód miesza się z upałem, uśmiech z łzami, a nowa szkoła ze starą. Natomiast każdemu człowiekowi życzę, aby odkrywanie świata nie było tylko zbieractwem pocztówek, ale także szukaniem własnego "ja" i wyznaczaniem nowych limitów. Jednak to zrobiłem - wychwalam album. Musicie mi jednak wybaczyć, to po prostu mi w duszy gra. Na duchu także podnosi. Dzięki Kuba!


Quebonafide, fot. EastNews